• Wtorek, 17 września 2024

  • Imieniny: Franciszka, Roberta, Justyna

  • Font Icon

Literaci o Gminie

MORSKIE INSPIRACJE w Kątach Rybackich


Bohdan Wrocławski
Urodził się w roku 1944 w Milanówku, wczesną młodość spędził w Elblągu.
Był związany z tutejszym klubem literackim „Jaszczur”.
Tu powstały jego wiersze z pierwszego tomu poetyckiego (Linia krat – Wydawnictwo Morskie 1967), ostatnie tomy to : Cyrograf milczenie – Spółdzielnia Wydawnicza Anagram 2003 oraz Inny smak księżyca – Wydawnictwo IBiS 2006.
Wiersze : Na plaży w Kątach Rybackich >> Jałmużna >>

Roman Śliwonik
Rocznik 1930. Autor 25 książek poetyckich i prozatorskich.
Jego ostatni tom poezji nosi tytuł : Wrócić do śródmieścia.
Współzałożyciel legendarnej Współczesności.
Laureat wielu nagród literackich.
Wiersze : Może nadzieja >> Zapobiegliwość >>

Zbigniew Jerzyna
Urodzony w 1938 roku w Warszawie. Studiował Filologię Polską na Uniwersytecie Warszawskim.
Debiutował poezją w Nowej Kulturze (1957). Debiut książkowy w 1963. Lokacje – poezje.
Autor wielu książek poetyckich, dramatów, esejów, widowisk telewizyjnych i słuchowisk radiowych.

Wiersze : Nowe zapiski z Kątów Rybackich >>

Aleksander Nawrocki
Urodził się w 1940 roku na Północnym Mazowszu. Ukończył filologię polską, węgierską oraz etnografię na Uniwersytecie Warszawskim. Poeta prozaik i eseista, krytyk, tłumacz literatury pięknej z węgierskiego, rumuńskiego, bułgarskiego, rosyjskiego, fińskiego, gruzińskiego, serbskiego, niemieckiego, angielskiego, francuskiego.
Mieszka i pracuje w Warszawie. Debiutował w roku 1965 na łamach ówczesnego tygodnika literackiego KULTURA wierszami, a w PAX-ie w roku 1966 wydał pierwszy zbiór wierszy pt.: Rdzawe owoce, Obecność, Niebo cwałuje boso, Rokitne szczęście, Głogi Widły śmiechu, Za wczesny śnieg, Dla zakochanych.
Wydał zbiory opowiadań Święci ze snów i jarów, Nie twoje srebrniki, powieść Cień jego anioła, książkę popularno-naukową Szamanizm i Węgrzy, reportaż o wydarzeniach na Węgrzech w roku 1956 pt.: Jak zamordowano Imre Nagya. Od roku 1992 właściciel wydawnictwa książkowego IBiS, wydawca i redaktor naczelny miesięcznika POEZJA DZISIAJ, ukazującego się od roku 1998, organizator Światowych Dni Poezji pod patronatem UNESCO i Ministerstwa Kultury. Od 17 lat współorganizator Warszawskiej Jesieni Poezji.
Wiersze : Plener w Kątach Rybackich na Mierzeji Wiślanej >> Może, co… ? >>

Olga Celuch
Urodzona w Warszawie w 1980 r.
Ukończyła studia na Uniwersytecie Warszawskim na Wydziale Prawa i Administracji, instytut prawa międzynarodowego, prawo włoskie i europejskie oraz na wydziale Neofilologii, Katedra Filologii Włoskiej.
Przygotowuje do druku swój pierwszy tomik poetycki.
Wiersze : SeDNO >> NAiWNOŚĆ >>

Mariola Platte
Urodzona w 1956 roku w Gdyni. Ukoaczyła Uniwersytet Gdaaski, studiując filologię polską. W roku 1981 zamieszkała w mazurskim gospodarstwie we wsi Gierzwałd, w gminie Grunwald i od tego czasu pracę zawodową i twórczość związała z regionem Warmii i Mazur.
Pracowała w zespołach redakcyjnych pism regionalnych Ziemia Ostródzka, Perła Mazur a przez pół roku wydawała własne pisemko gminne Dość. Kiedy zima ma się ku wiośnie.
Wydała tomik poezji „Cztery pory życia” oraz publikację jubileuszową Jedyne co mam… czyli pięć lat współpracy z kabaretem „Czerwony Tulipan”.
Dla tego zespołu powstała większość piosenek, które znalazły się na kasetach i płytach kompaktowych.Wydała tomiki poezji: Czekam na miłość, Dusze mgieł, Najpiękniejsze żniwa.
Do druku przygotowywany jest kolejny tom Dotyk – menu miłości.
Wiersze : Jak przeżyć jesień… >> W nadmorskim cieniu… >>

Ireneusz Betlewicz
Urodził się w Ostródzie, w 1954 roku. Należy do Stowarzyszenia Autorów Polskich, Międzynarodowego Stowarzyszenia Artystów Malujących Ustami i Stopami, a także do Związku Literatów Polskich.

Swoją twórczość plastyczną, literacką i poetycką publikował w wielu czasopismach m.in. w Gazecie Olsztyńskiej, Ziemi Ostródzkiej, Stolicy, Integracji, Akademickim Przeglądzie Sportowym, Nowej Okolicy Poetów, w kwartalniku Quo Vadis, oraz w Tyglu.
Jego wiersze umieszczone są w antologiach: Przemijanie, Przesłanie Nadziei cz.1; Poezja, Powiedzieć życiu tak cz. 2; Proza, Niepokorni, Już wiosna, Zaułki Natchnione Poezją.
Uczestniczył też w zbiorowych i indywidualnych wystawach w kraju i zagranicą (Sztokholm, Wilno, Warszawa, w Gdańsk, Elbląg).
Wydał autorskie tomiki poetyckie: I wszystko nadzieją podparte (1999), Jabłko po trawie się toczy (2002), Fruwam między upadkami (2005).
Wiersze : *** >> *** >>

Jan Miłoszewski
Urodzony w 1948 roku w Malborku. Poetycki debiut prasowy w r. 1968 w ówczesnym warszawskim Tygodniku Kulturalnym.
Nie wydał żadnej publikacji książkowej. Zajmuje się także prozą i publicystyką. Współzałożyciel elbląskiego dwutygodnika Regiony, obecnie członek redakcji elbląskiego kwartalnika Tygiel, w obu tych pismach był sekretarzem.
Wiersze : X X X >> Powoli >>


Na plaży w Kątach Rybackich
<< powrót
Otwieram powieki
być może otwieram je zbyt często
tak jak zbyt często ogrzewam dłonie
kubkiem gorącej herbaty nalanej z termosu
błądząc po zupełnie wyludnionych plażach
Mierzei Wiślanej
myślę to twoje oczy dłonie czoło
z kropelkami potu
codzienne unerwienie liści dębu
pełne niecierpliwości w otwartym horyzoncie
i wtedy wiem
jeszcze żyje
ja
fragmenty niedokończonej symfonii
szkic obrazu z odpryskami nadziei
i wieczności
ja
krzyk powalonych
jesiennym huraganem buków
na skraju lasu spowiadają się
różnokolorowe kwiaty szpilki ostów
bramy zarozumiałych żółcieni a czasami
coś wewnętrznie drgającego
jakaś zupełnie nieczytelna plama
pejzaż ukrytych westchnień
czyjś śmiech czyjaś powaga w cieniu konfesjonału
drgająca w przestrzeni ciała
zazwyczaj wtedy
kiedy twardy sen morzy schnące na palecie farby
mdły smak terpentyny
całego podniebienia
ustawiczna geografia twarzy piersi podróży
zawerniksowane dłonie
jakieś tło którego nie można natychmiast przeczytać
wyróżniające się dramatem
biegnące w poprzek zdania
przez ścierniska, wypalone łąki
wreszcie zapomniane młodzieńcze marzenia
znów ja
latem pod grubym kasztanowcem
którego cień
onieśmiela mnie bardziej niż cała wieczność
bitewne wyprawy rzymskich legionów
ateńskie dysputy
w których z ogromną nie miałością
próbowałem uczestniczyć
jąkałem się wtedy z przejęcia
moje ramiona podrywały ostre wiatry
nadciągające od nieodległego przecież morza
wyobraźnia podpowiadała mi że do sławy
wystarczy tylko krzesiwo
i świątynia Artemidy w Efezie
nie trzeba chodzić z kamykami raniącymi
policzki i dziąsła
wzdłuż samotnych plaż Kąt w Rybackich
albo fascynować się śmiercią
odlatujących kormoranów
ich ubóstwem
wieczną gonitwą za miłością
i wtedy spostrzegłem
morze zbyt często przykrywa plażę
oczyszczając ją z samotności
i tego wszystkiego
czego zrozumieć nigdy nie potrafiłem
<< powrót


Jałmużna
<< powrót
Prawdopodobnie tego roku nie było lata

nikt nie wyznawał sobie miłości
na brzegach opuszczonych przez historię jezior
nikt nie podróżował
po oceanach
zagubione morza i rzeki
na moment przestały oddychać
ich oczy przysłaniały słone mgły
bezsilność
twarde cienie linii papilarnych
każdy ruch fal był nie do odtworzenia
jego geometria pulsowała
na najłagodniejszych stokach słońca
i księżyca
budziła nas
wiecznych wygnańców i podróżników
niezabliźnione rany świata
stały się jeszcze bardziej
przerażone
gorzkie od żalu bezbronności
krzyku myszołowa
tak płaczą niemowlęta
pozbawione nadziei i zapachu matki
tak z pieśnią odchodzą mężczyźni
w ostry zapach krwi
pożogi sentymentów
zaciskając w dłoniach
ostatnie fragmenty
uciekającego pejzażu
w miejscach w których kobiety
nie mogą dostrzec ich łez
tak też rodzimy się i umieramy
wieczni obrońcy twierdzy Eleazara
wzbierają w nas
wulkaniczne popioły
łagodne niczym nieposkromiony zapach śmierci
płonących świec
kamyków układanych jeden obok drugiego
widać zasychające w nich żyłki niepamięci
wodospady pozbawione oddechu i radości
stare spróchniałe pnie
echo
leżące w poprzek drogi
którą musimy przebyć
ich
światło
przemierzające nasze aorty
peryferie
nabrzmiałych od pożądania ciał
gdzieś w odmętach wszechświata
na jego najbardziej zarysowanej krawędzi
ciągle śpią syci krwią legioniści Flawiusza Silwy
wydaje się
że wraz z nimi
cały świat zasnął w ogromnym spokoju
granitowe bloki uniosły deszczowe niebo
wyżej niż sięgają największe pragnienia
zagubionego na pustyni wędrowca
nikt nie płakał nie śmiał się nie tańczył
wszystkie nadzieje ziemi
przybrały wyraz żebraka
któremu wieczność ukradła jałmużnę
<< powrót


Może nadzieja << powrót
Zapisać dzień Jak wiersz
Topniał Jakby bladł w upale
błękit
przefrunęły łabędzie
szybko Dwa białe odblaski Zniknęły
ciemne wrażenie Niepokój
jeszcze przed chwilą jadły
Barbarze z dłoni
i już stopiła je przestrzeń
może zapadły w niebo
ciekawe Czy zechcą
czy ktoś im pozwoli mówić
o ziemskim chlebie
że podawała go nasza ręka
czy będą tę jasną chwilę
pamiętać
to była sekunda we wszechświecie
nad wodą
w Kątach Rybackich
w jakimś upalnym lecie
powoli mijam
życie minione
jak niewód dziurawy się wlecze
gubię miłości Domy Zdarzenia
a dwa łabędzie Jak biel paląca
w upale Nad wodą Płaskiej pamięci
i w wielkiej ciszy Lecą
<< powrót


Zapobiegliwość << powrót
Tutaj Już tylko tutaj
buduję świat w którym zamieszkam po śmierci
będzie tam
może nawet powita mnie
mały złoty kwiat którego
nie zadeptałem wiosną
mrówka ustąpi mi miejsce
na ścieżce niebieskiej nieznanej
zszedłem jej z drogi
kiedy niosła na plecach piękny
ziemski las Gdzieś wysoko nad nami
było niebo Na które
nie wiedzieliśmy jak zasłużyć
na razie bezpieczni bo żyjący
co jeszcze zrobiłem Co
jeszcze
przykryłem zimą karego konia
te piękne chrapy
delikatne jak ciemne aksamitne kwiaty
mogły skruszeć osypać się jak szron
poprawiałem gniazda
przewiane Prześwitujące zimnem
pozwalałem odlatywać motylom
były bajką Jak wiersze Nie istniały
co jeszcze zrobiłem
czego nikt ode mnie nie wymagał
ani serce Ani sumienie
co jeszcze
co
rozcieram w palcach to nic
tę słomę światła w przestrzeni
to życie moje
<< powrót


Nowe zapiski z Kątów Rybackich << powrót

Było to

w głębi jesieni.

Na drzewach liście

trzymały się dobrze.

Do gościnnego miejsca

w Kątach Rybackich

zjechali

z Elbląga

i z Ostródy,

jeszcze z innych okolic

poeci i malarze.

Malarze,

dźwigając blejtramy i sztalugi,

poeci z kajetami
poszli w plener:

Mgła,

która otulała

Zalew Wiślany

domagała się

abstrakcji.

Zaś,

głodne łabędzie

podpływały do brzegu

błagając o realizm.

Po drugiej stronie

las,

prosił poetów

o milczenie.

A nocą,

morze

przenikało do snów

malarzy i poetów.

I,

budzili się,

oczyszczeni,

gotowi

do stwarzania

nowych słów

i kolorów.
<< powrót


Plener w Kątach Rybackich
na Mierzeji Wiślanej
<< powrót
Nie wiem co ze sobą robić
tymczasem
zaczynają się we mnie czytać wiersze Olgi –
nie mają odwagi do niej podejść,
więc wyciąga ręce w stronę podpływającego łabędzia.
Więc szuwary i dużo wody, a dalej żagiel –
łopoty odlatujących żurawi, bliżej obrazy –
dynamiczne wyobrażenia w kolorach Aleksieja Bogustowa
z Grodna: jak on z mistyki przyrody
wyszarpuje prawie prawdę,
swoją naszą
drogę do tęczy nad kurną chatą.
A tu mój potrójny portret
krąży wokół głowy żony,
z lewej, z prawej strony
i na jej sercu – to obraz Józka Siwilewicza,
najbardziej zajętego malarza na plenerze
w Kątach Rybackich, u naszego przyjaciela,
poety Bohdana Wrocławskiego.
Każdy chce mieć swój portret
od Józka –
załapany w locie ku gwiazdom
odpryśnięty kawałek duszy,
który wbił się w błota ziemi…
Wieczorem przy ognisku
Romek Śliwonik chlasta wiersze tych,
co mieli odwagę przeczytać je głośno
przy wszystkich;
załamują się, podnoszą, szukają na nowo
poezji
już gdzie indziej, w innych słowach,
w innych sobie,
jednak poezji –
drogi przez komary, wodne szczury
i zagruntowane blejtramy,
żeby podciągnąć się do poziomu orła bielika,
żeby ochłonąć od wszystkiego co dotykalne
i wygnać siebie ze swej nierozpoznawalnej
dla nikogo duszy
w tym trywialnym cielesnym wcieleniu…
I wreszcie wystawa.
Poplenerowa. Obrazy
I grafiki aż do krwi Irka Betlewicza z Ostródy –
Od kilku lat na wózku, maluje
Pędzelkiem trzymanym w ustach
i bohatersko znosi siebie,
większy niż najczcigodniejsi święci.
Tyle i aż tyle nauczyłem się
na plenerze w Kątach Rybackich,
po długim zmaganiu się
z milczeniem własnych wierszy.
<< powrót


Może, co… ? << powrót
Chciała przyjść,
ale nie miała odwagi –
biegun wiosny na biegun zimy.
Chciała dotknąć, ale nie miała rąk,
tylko oczy z wbitym w nie rozdrożem
zapalały się i zalękały,
bo tak późno na moim świecie,
prawie wieczór,
a one bezradne, jeszcze małoletnie,
nie wiedzą co ze sobą zrobić,
jak się ode mnie uwolnić
z tego haka,
co tak się w nas powiesił.
<< powrót


SeDNO << powrót
(Poznawanie)
Ślizgasz się po powierzchni
i taką masz perspektywę!
Zanurz głowę
Pogłaszcz wodorosty
otwartą dłonią
wyłów muszelkę lub kamień
Dotrzyj do seDNA
garść przesiej przez palce
Może trafisz szkiełko imitujące
bursztyn okazały może jednak…
Wtedy dopiero siej… jak musisz
wątpliwości istoty…
Prąd wygładzi seDNO
Czas wyciągnie wnioski
<< powrót


NAiWNOŚĆ << powrót
Błogosławieastwem
bywa cnotą gdy
dziecinną jest naiwnoscią
każde spojrzenie
dźwięku faktura
pod palcami zachwyt
pierwszego doznania
kolejny raz…
wielkie odkrycie!
Będę nosiła w sobie
to dziecko…
Nie wyrzeknę się
zachwytu
drobiazgiem
prostotą…
<< powrót


Jak przeżyć jesień… << powrót
Jak przeżyć jesień bez słońc
Zaklętych w bursztyny…
Nie wiem doprawdy
Gdy muskam te na szyi
Idąc szumiącym brzegiem
Wspomnień niedawnych
Smakuję nagłą radość blasku
Drgającego w mojej dłoni
Jego ciepło zaklęte
We łzach pradawnych drzew
Stygnących w morskiej toni
Schwytaną wraz z oddechem ostatnim
Z kawałkiem dziwnej muszli
Albo liści
Albo myśli
Przedwieczne słońce
Którego blask właśnie dziś się ziścił
Jak przeżyć jesień bez słońc
Zamkniętych dla mnie
W bursztynach
Nawet myśleć nie chcę

Dotykam tych na piersiach

A sznur korali coś do mnie szepcze
Że szum fali
To drzew śpiew płynący
Z czasów dali
Wspomnienie ptasich treli
Że moja radość z każdego kroku
Po morskim brzegu tej niedzieli
Wprost do słońca popłynie
A ono ten blask zamknie
Na wieki
W kolejnym bursztynie
<< powrót


W nadmorskim cieniu… << powrót
Na cieniu omywanym przez fale
Wyglądam nawet pięknie
Szczególnie gdy profil pod kolejną linią
Malowaną piaskiem
Mięknie
W moim odbiciu na dnie
Anioły suszą skrzydła
Od alg zielone
A muszle beztrosko
Pod włos mi płyną
Nim w piasku zginą
Wiatr o włos mój rozwiany podniósł ton
Nad włosów moim krzykiem
Zawisła niema mewa
Zielonomorski jedwab
Jej cień na dnie rozwiewa
Właściwie to na cieniu jestem
Meduzą zwiewną w toni
Marzeń
Tak dziwnie bladą gdy ktoś
Zamknie ją w dłoni
Codziennych zdarzeń
<< powrót


*** << powrót
z nocy dzień się odkrywa
wbiegam do jego ogrodu
i nocuję pod płotem liter przewrotnych
ku czemu tak się napinam
komu wzrokiem drogę ścielę
w czyim imieniu wołam
kamienną ręką gwiazdy łapiąc
moich wieczorów wyszeptane cienie
karmię pytaniem człowieczym
zegar ognisty
bierzy ku czemuś
czy tylko dla siebie
<< powrót


*** << powrót
noc ciemniała
za księżycem twarz chowając
oczy gwiazd się wypalały
gdym międlił różaniec modlitewny
gdym światło spieniężał
deszcz nie moknie
serce myślą zaparowało
w wodzie adres mój rozpisany
<< powrót


X X X << powrót
w proch rozsypany
z prochu musisz powstać
boską garścią wziąć się w garść
brzask świtem rozpromienić
złotą siekierą wyrąbać przesiekę
w zamglonym lesie
Drwal Stworzyciel
Pan Drwal Stworzyciel
cień jaskółki
trzepoczącej się pod strzechą
zrób coś
<< powrót


Powoli << powrót
powoli
krystalizuje się
lód mojego oddechu
powoli
dumne wieże nadziei
przybierają najtrwalszy
kostium opadającego pyłu kosmicznego
rozpacz żal smutek
kolejne udane numery cyrkowego clowna
rechocze cała publika
aż w posadach drży namiotowy nieboskłon
powoli skrzypią wierzeje
powoli chrabąszcz grzmi w trawie
<< powrót